Dziś dobiega końca Rok Wiary ogłoszony przez papieża Benedykta XVI. Dzień ten skłania do zadania sobie pytania o naszą osobistą wiarę. Właśnie, może tak na zakończenie, warto dokonać pewnego bilansu mojego życia wiary – w jakim ona jest stanie? Dobrze rokuje, czy wręcz przeciwnie – stan jest – chciałoby się napisać <beznadziejny>, ale przecież w życiu duchowym, obiektywnie mówiąc, nie istnieje taki stan. Póki życia, póty nadziei, jak mówi ludowe przysłowie.
Jesteśmy ludźmi, a zatem istotami obdarzonymi emocjonalnością, co prawda jedni większą, drudzy mniejszą, ale i tak, chcąc nie chcąc, nasza emocjonalność wplata się w naszą – ogólnie ujmując – wiarę religijną. W Odnowie charyzmatycznej wzajemnie przenikanie się emocji i wiary jest dość spore, co bynajmniej nie oznacza, że Odnowa funkcjonuje wyłącznie na „paliwie emocjonalnym”. Cóż, bazując tylko na emocjach, długo tak się nie dałoby istnieć, a jednak Ruch charyzmatyczny nadal istnieje w Kościele, a co więcej, całkiem dobrze się ma.
Jednak może warto się zastanowić nad wzajemną relacją moich emocji i mojej wiary, i ich wzajemnym wpływem na siebie. Aby zachęcić Was do rozważań, posłużę się myślami, które zostały wypowiedziane przez ks. Janusza Kowalskiego (opiekuna „Jerozolimy”) w homilii podczas wspólnotowej Mszy św., która miała miejsce w październiku b. r. Nie są to dosłowne cytaty, ale moje słowa luźno wplecione w myśli ks. Janusza.