sobota, 13 kwietnia 2013

Moja przygoda z... Duchem Świętym, cz. II

Nad wszystkim czuwał kapłan. Tutaj powstrzymam się od szczególnych ocen, za mały jestem. Oby tylko więcej takich, oczywiście nie takich samych, bo wtedy byłoby nudno, ale chociażby o tym samym stopniu zaangażowania to i owszem. Odnośnie tych cotygodniowych spotkań, to każde jest co do zasady inne, coś innego się dzieje, pokonuje się kolejne schody. Nie wiem dokładnie, jak te kolejne etapy nazywają się w nomenklaturze odnowowej, ale generalnie chcąc nie chcąc, mocno je się przeżywa. 


Ja na końcowym etapie rekolekcji znowu byłem na południu Polski. I tym razem udało mi się wziąć udział w pewnym spotkaniu charyzmatycznym, lecz tym razem organizowanym przez Mamre. Jeśli chodzi o mnie to w przeciwieństwie do większości tam zebranych, ja fizycznie nie doświadczyłem działania Ducha Świętego. Gdy jednak spotkanie chyliło się ku końcowi, ni z tego ni z owego, podszedł do mnie x. Cyran i pomodlił się nade mną. I tu się zadziało. Co prawda nic co by dało się spostrzec przez osoby widzące to z boku, ale ja swoje wiem. Żadne uzdrowienie fizyczne, nie nawet jakieś odczuwalne wewnętrzne czy coś w tym stylu, ale po prostu takie działanie Ducha Świętego, że nie ma się wątpliwości. Nie staram się tego opisać, bo to nie ma większego sensu. Chyba o. Badeni. mówił, że kto tego nie doświadczył, nic nie zrozumie. Nic a nic. 

Teraz to po co wspominałem? A no po to, że jak widać na powyższym przed rekolekcjami REO byłem na spotkaniach charyzmatycznych, ale chyba byłem jeszcze zbyt zamknięty na działanie Ducha Świętego, by mógł we mnie działać z mocą. Zaś po tym, gdy przeszedłem przy pomocy wspólnoty Jerozolima „kilka szczebelków” Odnowy w Duchu Świętym, czyli według jakiegoś kanonu, to Duchowi Świętemu spodobało się mocniej we mnie zadziałać, bo być może zauważył nieco mocniej otwarte drzwi mojego serca, co dokonało się właśnie na rekolekcjach. Mogę się co do tego mylić, ale śmiem twierdzić, że raczej mam rację. Wniosek - jeśli jakoś nie czujesz działania Bożego w swoim życiu udaj się do „fachowców od REO”; może być - to jak w moim przypadku - wspólnota Jerozolima, ale też jak mniemam każda inna podobna mająca taki charyzmat. 

Generalnie niby nic się nie zmieniło po tych rekolekcjach. Nie otrzymałem w ich trakcie od Ducha Świętego żadnych Jego darów. Wróć, może inaczej... Póki co nie uaktywniła się w moim życiu ta masa najróżniejszych darów Ducha Świętego, którymi w Swej niepojętej łaskawości raczył mnie On nimi obdarzyć. Ale powoli, wszystko w swoim czasie. 

Cóż, aktualnie mam dalej tak samo podły charakter jak i miałem, nie mówię w językach, nawet nie modlę się z rękami wyciągniętymi do nieba, jak inni to czynią, nota bene podziwiam :) Nie mówiąc już o śpiewaniu wesołych piosenek (zgroza), nadających się do śpiewania przez przedszkolaków. Ech, no właśnie, chyba m.in. o to chodziło w: "Jeśli nie staniecie się jak dzieci..." Hmm, rysuje się długa droga przede mną, by oduczyć się tego czego świat mnie nauczył... Ale tak jak zaznaczyłem to wszystko jest "aktualnie", a jak Bóg pozwoli, to w przyszłości będę śpiewał nawet i te piosenki z niewymuszoną radością z rękami ku górze... 

A propos piosenek jest zdaje się taka piosenka "O cuda, cuda dzisiaj niepojęte...". Jeśli dobrze pamiętam jej przesłanie, to ona fajnie oddaje to co Jezus Chrystus czyni względem mnie, a jak mniemam także względem innych osób, m.in. przy pomocy wspólnoty Jerozolima i rekolekcji przez nią animowanych. 

Tak się staram, żeby być letnim katolikiem, ale nie, Bóg ma inny plan. Na szczęście. Ten co, jak ktoś kiedyś powiedział (chyba Robert Tekieli, a może on tylko za kimś powtórzył, nie wiem), nosi cały wszechświat w butonierce, zniża się do mojego widzimisię i nie naruszając mojej wolności wyciąga mnie niepostrzeżenie z mojego małego świata. Mnie, który jest krok od porzucenia wiary, gdy dostał ze sprawdzianu 4, a inni 5, mimo że wcześniej modlił się by dostać chociaż 3. Gdzie tu taką wiarą góry przenosić :) A wszystko po to bym mógł poznawać Go coraz bardziej i bardziej. W zdarzeniach, w osobach, w takich czy innych sytuacjach 

Ech, mógłby dać już spokój... Ale nie, to nie w Jego stylu, nie po to codziennie kona za moje grzechy. Uznało się Jezusa za jedynego Pana i Zbawiciela to się ma za swoje. Już nie można się cofnąć; mało, już nie bardzo ma się ochotę cofnąć. Oby mi tylko starczyło pokory, a Bogu cierpliwości w kruszeniu mnie... Wspólnota, taa... to chyba jej rola tutaj i bez niej, takie czy innej się nie obejdzie. 

Kwestia wspólnoty też jest dla mnie małą zagwozdką. A to dlatego, że wszystko wskazuje na to, że Bóg po raz kolejny postawił mnie nieomal przed faktem dokonanym i czeka teraz na moje łaskawe "no dobra, niech będzie". Gdzieś kiedyś słyszałem, że wiara to taki trójnóg opierający się na Piśmie Św., sakramentach i wspólnocie. Te dwa pierwsze elementy OK, ale ten ostatni był mi nie po drodze. Niemniej, jakoś z tyłu głowy miałem wciąż świadomość, że bez tego się nie obejdzie, to też niekiedy robiłem takie szybkie akty strzeliste, które miały być w moim zamiarze dla Niego niezauważone, by Ten w przyszłości postawił na mojej drodze jakąś wspólnotę, jeśli to będzie dla mnie dobre. 

Ale żeby nie było Mu za łatwo to postawiłem warunki- ja sam nie szukam wspólnoty, a zaproszeń kierowanych od ewentualnych wspólnot, ale nieskierowanych osobiście do mnie to nie biorę pod uwagę (czyli np. podczas ogłoszeń parafialnych jest informacja, że jest jakaś wspólnota - to się nie liczy). To miało być osobiście przez kogoś do mnie skierowane. 

I właśnie podczas jednego ze spotkań animatorka powiedziała, że jak rekolekcje się skończą, to kto chce ten będzie mógł pozostać w jakiejś relacji z Jerozolimą. Wtedy sobie przypomniałem o tych moich aktach strzelistych, ale ta informacja była skierowana do kilku osób, a nie do mnie indywidualnie, więc odetchnąłem z ulgą. W końcu przyszedł ostatni dzień rekolekcji i jak to na zakończeniach podano informacje, że rekolekcje się kończą, ale jak ktoś ma ochotę to może przyjść... Jednak to zaproszenie też było skierowane do grupy, więc sorry... Już miałem wychodzić ze spotkania, ale wtedy pada sakramentalne pytanie (niestety imiennie skierowane do mnie) od animatorki, czy bym ja może nie przyszedł... :)

Resume dla tych, którym nie chciało się czytać powyższego. 

Jeśli chce się czegoś więcej, jeśli szuka się Boga żywego to rekolekcje i spotkania prowadzone przez wspólnotę Jerozolima są odpowiedzią. Ważne: na tych spotkaniach jak się nie chce to nie trzeba nic robić, można siedzieć i słuchać innych, to wystarczy. 

Niemniej jednak jest żywy Bóg, działa w Kościele katolickim, poprzez ludzi i wspólnoty, w tym i bez wątpliwości przez wspólnotę Jerozolima. Ma dla każdego swój plan i jest to najlepszy możliwy plan; mocą Ducha Świętego pomoże go każdemu wprowadzić w życie, byle tylko otrzymał od nas jakiś cień zainteresowania, okruch miłości - przejaw naszej woli. Chyba rzeczywiście prawdą jest to, że jedyne czym możemy rzeczywiście dysponować na tym świecie jest nasza wolna wola. Reszta nie należy do nas. 

Z decyzją nie ma co zwlekać, jutro nie istnieje. Kolejka, w której stoi się by stanąć przed Sądem Bożym, z dnia na dzień robi się coraz krótsza. Ciekawa ile osób przede mną... :) Obym tylko tu na ziemi zdążył zaczerpnąć z Ducha Świętego i zawołać miłosierdzia by zlitował się nad moją nędzą. Przyszłość zaczyna się dzisiaj, nie jutro. To chyba słowa bł. Jana Pawła II, i chyba, jeśli nadinterpretuję to przepraszam, odnoszą się one nie tylko do przyszłości doczesnej, ale i tej wiecznej. 

No i już naprawdę kończąc, jeśli trafiłeś na stronę wspólnoty Jerozolima to nie jest przypadek. Ja od urodzenia żyjąc w Wejherowie nie miałem o niej pojęcia, mimo że wspólnota istnieje podobno naście lat. Czyli to znak, że Duch Święty wykonał już najtrudniejszą część w tej Twojej przygodzie, która właśnie się zaczyna. Teraz tylko czas na Twoje tak :) 

Dziękuję i pozdrawiam! 
Uczestnik rekolekcji REO organizowanych przez wspólnotę Jerozolima